2015-09-05

Ścigany zysk

Na fali popularności Roberta Kubicy i wyścigów Formuły tory kartingowe zyskały spore zainteresowanie wśród fanów szybkiej jazdy. Ta popularność to paliwo dla przedsiębiorców inwestujących w tory kartingowe.

Ścigany zysk

Choć Kubica już nie ściga się piekielnie szybkimi bolidami, jego sława kierowcy Formuły I nie słabnie. Dzięki temu zainteresowanie kartingiem, od którego mistrz zaczynał swoją wyścigową karierę, trzyma się mocno. Na tyle mocno, że w Polsce działa ponad 40 torów kartingowych.

Karting w dobrym miejscu

Nie każde miejsce nadaje się na uruchomienie toru kartingowego.

Najlepsze są duże miasta, zamieszkałe przez co najmniej 100 tys. mieszkańców – mówi Tomasz Skorupski, współwłaściciel firmy Kartteam, zarządzającej dwoma torami kartingowymi. – Dobrą lokalizacją dla toru są okolice centrów handlowych, najlepiej zlokalizowanych na obrzeżach miast. Tam koszt wynajęcia terenu jest niższy niż w centrum miasta, a liczba klientów porównywalna – dodaje.

Ważna jest też jakość terenu, na którym będzie mieścił się tor. Im jest on lepszy, tym mniej trzeba będzie wydać na przygotowanie toru, który musi mieć gładką jednolitą nawierzchnię – asfaltową lub betonową.

 Minimalna inwestycja w tor kartingowy to ok. 150 tys. zł, pod warunkiem że ma się własny odpowiedni teren (hale lub działkę), a gokarty używane – wyjaśnia Tomasz Skorupski. – To one są największym kosztem całej inwestycji. Używane gokarty w dobrym stanie kosztują ok. 7 tys. zł za sztukę, nowe to wydatek grubo ponad 10 tys. zł za jeden pojazd, ale za to mniejsze koszty serwisu. Liczba pojazdów zależy od wielkości toru i fantazji właściciela, jednak niezbędne minimum na małym torze to 10 gokartów.

Zdecydowana większość torów kartingowych w Polsce może prowadzić tylko działalność rozrywkową, tych z homologacją sportową, które mogą organizować profesjonalne wyścigi ligowe jest ledwie sześć.

To nieco ponad 1/3 tego, co mieliśmy w latach 80. – mówi Wiesław Tymiński z Polskiego Związku Motorowego (PZM).

W PRL-u wszystkie z 15 torów obligatoryjnie posiadały związkową homologację. Taki wynik nie dziwi Tomasza Skorupskiego z Kartteamu, który oprócz doradzania innym przedsiębiorcą inwestującym w karting, wraz ze wspólnikiem prowadzi dwa tory, w Kaliszu i Gdańsku.

Dziś samo zdobycie licencji PZM-tu nie jest problemem, jeśli tor jest profesjonalny i bezpieczny, a nie wyobrażam sobie innego. Wystarczy opłata w granicach 2-3 tys. zł rocznie, za wystawianie homologacji na trzy lata przez ekspertów Związku – mówi Skorupski. – Gorzej, gdy dochodzi do organizacji zawodów w tzw. pucharach krajowych. Nie dość, że są reglamentowane, to koszty ich organizacji sięgają nawet 50-60 tys. zł, a sam PZM w niczym nie pomaga, ustawia tylko baner i każe słono płacić za wszystko: sędziów, reklamę, nawet dyplomy. Dla zwykłego przedsiębiorcy to ciężar nie do udźwignięcia, dlatego sami organizujemy własne ligi i puchary, które również przyciągają klientów i nie rujnują przedsiębiorców – dodaje.

Zgodnie z przepisami

Uruchomienie toru kartingowego nie wymaga zdobycia żadnych pozwoleń ani licencji (poza wspomnianą dobrowolną homologacją PZM), wystarczy własna działalność gospodarcza. Niemniej przed rozpoczęciem inwestycji kartingowej należy zapoznać się z wymogami bezpieczeństwa, które w tym wypadku są kluczowe.

Bezpieczeństwo na torze to podstawa i nie można na nim oszczędzać, bo więcej można stracić – mówi Tomasz Skorupski. – Wiadomo, wyścigi na gokartach to dość urazowa dyscyplina, więc drobne obrażenia w postaci np. pękniętych żeber nie są wcale rzadkością. Dlatego właściciel toru musi zadbać o bezpieczne i sprawne pojazdy oraz bezpieczny i dobrze zorganizowany tor – dodaje.

Tor musi mieć gładką nawierzchnię, być dobrze zabezpieczony bandami i siatkami, mieć co najmniej sześć metrów szerokości na prostej i 12 metrów na zakrętach. Podstawą są również w pełni sprawne gokarty.

Ponadto bardzo ważnym elementem każdego wyścigu musi być solidne szkolenie z zasad bezpiecznego prowadzenia gokarta, zakończone podpisaniem oświadczenia przez klienta o własnej odpowiedzialności – mówi Tomasz Skorupski. – To bardzo ważne, bo mimo posiadanego ubezpieczenia OC, bez takiego oświadczenia, klient może żądać odszkodowania od właściciela toru nawet wówczas, gdy kontuzji nabawił się z własnej winy – dodaje.

 Tor wyścigów kartingowych powinien mieć jak najwięcej atrakcji.

Nie tylko tych wyścigowych, jak gokarty dla dzieci i rodzin, odcinki specjalne, tunele czy indywidualny pomiar czasu – mówi Mariusz Marcak,szef marketingu warszawskiego toru Grand Prix. – Konieczna jest też oferta dodatkowa, np. sale konferencyjne i bankietowe, gdzie odbywają się eventy, pokazy i imprezy integracyjne, a nawet wieczory kawalerskie – dodaje.

Szybki zysk

Według Tomasza Skorupskiego, przemyślana inwestycja może przynieść szybki zwrot kapitału. Jemu, w przypadku rzeszowskiego toru, zajęło to niecałe cztery miesiące.

Czasami na zyski czeka się pół roku, czasem dwa lata. A gdy się przeinwestuje, tak jak my w gdański tor, jeszcze dłużej – stwierdza. – Powodzenie w tym biznesie zależy od wielu czynników, m.in.: lokalizacji toru, oferty dodatkowych atrakcji czy częstotliwości organizowanych zawodów.

Skorupskiemu wtóruje Marcak z warszawskiego Grand Prix.

Zwrot z inwestycji, to bardzo trudny temat, bo chcąc zachować klientów na dłużej i przyciągnąć nowych, trzeba zaoferować usługę na bardzo wysokim sportowym i rozrywkowym poziomie i wciąż uatrakcyjniać ofertę – mówi. – Nierozsądne jest oczekiwać rosnących wpływów bez inwestowania w tor – dodaje.

Biznes kartingowy w Polsce nie jest zbyt mocno rozwinięty i mało popularny, tym samym mało atrakcyjny dla rynku franczyzowego, który z zasady nastawiony jest na masowość.

Ponadto nie ma jeszcze w Polsce silnej marki kartingowej, a tylko taka nadaje się na franczyzę – wyjaśnia Mariusz Marcak. Nawet największa Polska sieć sezonowych torów kartingowych Le Mance, których jest dziewięć w siedmiu największych miastach, nie przebiła się na razie z taką ofertą.

Longina Grzegórska-Szpyt dziennikarz