2014-10-31

Biznes zamiast niani

Własny klub opieki nad dziećmi nie przynosi dużych dochodów. Zarabia na siebie i „pensję” właściciela. Ten biznes można jednak traktować jako dodatkowe zajęcie przynoszące zyski.

Biznes zamiast niani fot. freeimages.com

Do założenia klubu malucha Igę Prochowską skłoniło samo życie i trudności z zapisaniem dziecka do żłobka. Od pierwszej myśli do realizacji, czyli do otwarcia firmy upłynęło ok. pół roku.
W tym czasie przyszła właścicielka klubu opieki nad dziećmi opracowywała koncepcję działania, równocześnie rejestrowała firmę, wynajmowała mieszkania, kupowała meble i aranżowała wnętrza.

Miałam zeszyt, w którym zapisywałam pomysły, planowałam układ pomieszczeń, opracowywałam grafik – wspomina Iga Prochowska. – Oczywiście, miałem spore obawy, bo opieka nad dziećmi wymaga dużej odpowiedzialności i znajomości przepisów.

We wstępnej koncepcji założyła, że w wynajętym domu stworzy klub dla dużej liczby podopiecznych. Wkrótce jednak okazało się, że bardziej opłaca się wynająć kilka małych mieszkań i to nie tylko z powodów ekonomicznych.

Istnienie na osiedlu lokalu, gdzie można zaprowadzić dziecko jest dla klientów o wiele lepszym rozwiązaniem, niż podjeżdżanie samochodem do dzielnicy willowej, a najczęściej w takich dzielnicach mieszczą się wolnostojące domy – tłumaczy Iga Prochowska.

Z biegiem czasu okazało się, że sieć małych klubów ma sporo atutów organizacyjnych: łatwiej jest przystosować niewielkie wnętrza do obowiązujących przepisów sanitarnych i urządzić je tak, by podobały się dzieciom.

Wiedzieliśmy, że nie musimy spełniać wymogów obowiązującej w żłobkach Ustawy o zakładach opieki zdrowotnej, bo takim zakładem nie jesteśmy. Działamy na zasadzie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, wystarczy, że spełniamy standardowe wymogi sanitarne i przeciwpożarowe – mówi mąż, Maciej Prochowski. – Zadbaliśmy m.in. o to, by środki czystości były schowane w specjalnej szafce, kupiliśmy osobną lodówkę na próbki jedzenia i szukaliśmy lokalu, w którym architekt zaplanował co najmniej dwa węzły sanitarne - dzięki temu dzieci i opiekunki mają osobne toalety.

Przyszła właścicielka klubu opieki nad dziećmi wynajęła przez biuro nieruchomości trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Tarchominie. Kuchnia była połączona z salonem, więc Prochowscy musieli przegrodzić lokal meblami, żeby dzieci nie miały dostępu do części gastronomicznej. Meble są jednak na tyle niskie, że opiekunki cały czas obserwują podopiecznych. Pierwszy klub Różowa Chmurka ruszył w czerwcu 2007 roku.

fot. Różowa Chmurka

Na komplet trzeba poczekać

Początki działalności nie były łatwe, mimo że pomysłodawczyni Różowej Chmurki zorganizowała dwa dni otwarte i roznosiła ulotki informacyjne.

Na pierwsze spotkanie przyszła jedna osoba. Byłam bliska rozpaczy – wspomina Iga Prochowska. - Dwa tygodnie później zrobiłam kolejny dzień otwarty. Tym razem przyszło już jedenaście rodzin, w tym kilka zadeklarowało, że zapisze dziecko do klubu.

Przez miesiąc do klubu przyprowadzano maksymalnie czwórkę dzieci, podczas gdy lokal był przygotowany na dziesięcioro – tylko mając komplet, Prochowska mogła wyjść na swoje. Finansowo, jej firma była na minusie, bo musiała zatrudniać pracowników (studentki lub absolwentki psychologii lub pedagogiki, z doświadczeniem w opiece nad małymi dziećmi), płacić im za każdy dzień pracy, choć w klubie bawiło się np. jedno czy dwoje maluchów.

Z biegiem czasu, ludzie zaczęli przekazywać sobie informacje o klubie, liczba dzieci systematycznie się zwiększała. W lipcu w Różowej Chmurce nie było już wolnych miejsc. Miesiąc później Prochowscy zdecydowali się na otwarcie kolejnego klubu położonego w odległości trzech przystanków od pierwszej placówki. Nie było też problemu z obłożeniem – wszystkie miejsca zajęły osoby z listy rezerwowej. Trzeci klub maluszka – na Targówku - na długo przed powstaniem miała pełen komplet zapisanych dzieci.

Przy wyborze każdego z mieszkań kierowaliśmy się funkcjonalnością – mówi Maciej  Prochowski, który zrezygnował z pracy i pomaga żonie prowadzić biznes. - W każdym trzeba od nowa zaplanować aranżację wnętrza tak, by spełniało ono wszystkie nasze oczekiwania.

Zgodnie z koncepcją Różowej Chmurki powierzchnia lokum nie może być mniejsza niż 80 m2. Mieszkanie powinno mieścić się na osiedlu i składać się z min. trzech pokoi, dwóch węzłów sanitarnych, kuchni. Dzięki temu można stworzyć wydzieloną część dla personelu i pokoje dla dzieci w określonym przedziale wiekowym. Nakłady inwestycyjne różnią się w zależności od standardu i lokalizacji mieszkania, kosztów remontowych i urządzenia klubu, w tym zakupu zabawek.

Godzinami przeglądam internet w poszukiwaniu pomocy dydaktycznych, a nie tylko zabawek. Okazuje się, że strasznie trudno jest kupić w Polsce zabawkę, która spełnia funkcje edukacyjno-wychowawcze, nie zepsuje się za szybko i na dodatek dziecko chce się nią bawić – mówi Iga Prochowska. - Staramy się kupować drewniane zabawki jednej z francuskich firm, czasem znajdę kupię coś od polskich producentów.

Personel kosztuje

Wszystkie kluby działają na tej samej zasadzie: rodzice przyprowadzają dzieci (od pół roku do trzech lat) w godzinach 7-18. W tym czasie maluchy mają zapewnioną opiekę, posiłki oraz zajęcia dydaktyczne i ruchowe. Wprowadzono dwa rodzaje opłat za usługę: karnety miesięczne za 700 zł, które obowiązują w określonych godzinach: rano (godz. 7-14) albo popołudniu (godz. 11-18) oraz abonament w wysokości 710 zł dla dzieci, które przebywają w klubie cały dzień.  Do tego dochodzi stawka żywieniowa – 10 zł/dzień. Posiłki przygotowują pracownicy – studentki psychologii i pedagogiki.

Płace personelu, wyżywienie oraz zakup środków czystości zaliczane są do największych stałych wydatków w placówkach Różowej Chmurki.

My jako klub zużywamy znacznie mniej mediów, niż rodzina prowadząca gospodarstwo. Działamy do godz. 18, a więc rzadko korzystamy ze światła, nie korzystamy z prądu (poza włączeniem radia). Koszty zakupu środków czystości czy produktów spożywczych zależą od liczby dzieci – wylicza Iga Prochowska. - Najwięcej wydajemy na pensje dla pracowników.

W Różowej Chmurce zatrudnione są studentki, więc grafik rozplanowano tak, by praca nie przeszkadzała im w zajęciach na uczelni. Wprowadzono również stawki godzinowe i zatrudnienie na podstawie umowy-zlecenie.(awh)