2018-03-09

Raczkujący biznes, czyli otwieramy prywatny żłobek

Kto szukał miejsca w żłobku dla swojego dziecka, ten wie, że nie jest to łatwe zadanie. Dlatego otwarcie prywatnego żłobka czy klubu malucha może okazać się niezłym pomysłem na biznes.

Raczkujący biznes, czyli otwieramy prywatny żłobek Fotolia

Dorota Nowak jest pedagogiem z wykształcenia i zamiłowania. Ale po ukończonych na Uniwersytecie Warszawskim studiach zaczęła pracować w korporacji. – Jednak zawsze marzyłam o tym, by prowadzić własną działalność, związaną z dziećmi – opowiada obecna właścicielka żłobka Małe Skrzaty. W końcu zdecydowała, że nadszedł czas na realizację marzeń.

Żłobek po sąsiedzku

Kiedy w 2007 roku powstawały Małe Skrzaty, był to czas boomu na kluby malucha. Wówczas takiej działalności nie regulowały jeszcze żadne przepisy, łatwo więc było uruchomić tego typu biznes – wystarczyło właściwie wstawić meble i zabawki. Dorota Nowak zaczęła właśnie od klubu malucha. Długo szukała dla niego dobrej lokalizacji. Od początku założyła, że potrzebuje budynku, który będzie miał wejście z poziomu ziemi, bez schodów. To duże ułatwienie dla matek z wózkami czy dziećmi na rękach, bezpieczniejsze dla maluchów, poza tym dzięki temu w sposób naturalny ma się więcej dróg ewakuacyjnych (np. poprzez wyjście na taras), co jest niezwykle ważne w takiej placówce.
W końcu wybór padł na budynek na warszawskiej Ochocie. Znajduje się na terenie zamkniętego osiedla domków jednorodzinnych, co zapewnia dodatkowe bezpieczeństwo. – Kolejnym atutem jest fakt, że nasz plac zabaw mieści się na tyłach budynku, jest całkowicie zasłonięty i niewidoczny dla osób postronnych, przechodniów – dodaje właścicielka Małych Skrzatów.

Wybierając lokalizację dla żłobka, musimy też oczywiście sprawdzić, czy w okolicy mieszkają rodziny z małymi dziećmi lub takie, w których dzieci wkrótce się pojawią. Ale to niejedyne kryterium.

W pobliżu naszego żłobka funkcjonuje wiele firm, do których dojeżdżają pracownicy z innych dzielnic, a nawet okolic Warszawy – mówi Dorota Nowak. – Wielu rodziców woli dzisiaj dowozić dzieci do żłobka w pobliżu pracy, a nie w okolicy domu. Dzięki temu po pierwsze spędzają z nimi więcej czasu, chociaż w samochodzie, po drugie nie muszą nikogo angażować w dowożenie i odbieranie dziecka, a po trzecie w razie nagłej potrzeby mogą w każdej chwili w ciągu dnia stawić się w żłobku. Obecnie mamy u siebie maluchy np. z Mokotowa, Białołęki, a nawet Piaseczna.

Kiedy już znajdziemy idealną lokalizację, warto pamiętać o jeszcze jednej sprawie, czyli o sąsiadach. – Dobrze jest ich uprzedzić, że zamierzamy otworzyć żłobek. W końcu wiąże się to z pewnymi niedogodnościami, a konkretnie z hałasem, jaki robią dzieci na placu zabaw. Jeśli sprzeciw sąsiadów od razu na początku jest duży, to czasem lepiej zrezygnować z tej lokalizacji, niż borykać się z kłopotami już w trakcie działalności – radzi nasza rozmówczyni.

Lokal w zgodzie z prawem

W 2007 roku Małe Skrzaty były jednym z pierwszych klubów malucha w okolicy. – Dopiero później nastąpił wysyp kolejnych. W sumie powstało ich w ciągu kilku lat chyba 15, ale większość zniknęła równie szybko, jak się pojawiła – relacjonuje Dorota Nowak.

Cztery lata później sytuacja prawna funkcjonujących właściwie bez żadnych regulacji placówek uległa zmianie. W 2011 roku weszły w życie przepisy, które nakazywały klubom malucha dostosowanie się do wymogów tzw. ustawy żłobkowej i objęły je obowiązkiem wpisu do gminnej ewidencji żłobków i klubów dziecięcych. Już działające placówki dostały trzy lata na przystosowanie się do nowych wymagań. Jeśli tego by nie zrobiły, musiały się zamknąć. Stojąc przed takim wyborem, Dorota Nowak zdecydowała, że chce kontynuować działalność. Małe Skrzaty stały się żłobkiem.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, zasadnicza różnica między klubem malucha a żłobkiem jest taka, że w klubie dzieci mogą przebywać maksymalnie pięć godzin dziennie, a w żłobku do 10 godzin. Do żłobka przyjmowane mogą być dzieci od 20. tygodnia życia, a do klubu te, które mają rok. Wymogi lokalowe właściwie są podobne. Dla pięciorga dzieci jest wymagana jest powierzchnia 16 m2, na każde kolejne 2,5 m2 w żłobku i 2 m2 w klubie malucha. Żłobek musi mieć oddzielne sale na zabawę i drzemkę. Na tym samym poziomie powinna być łazienka, dostosowana do potrzeb dzieci, a w niej umywalka do mycia rąk, prysznic do mycia ciała, odrębna umywalka do nocników. W pomieszczeniach potrzebna jest określona odpowiednimi normami ilość światła. Wszystkie potencjalnie niebezpieczne elementy powinny być zabezpieczone. Jeśli dziecko może dotknąć jakiejś szyby, to trzeba ją okleić specjalną folią. Gniazdka elektryczne muszą znajdować się minimum metr od podłogi – te niższe trzeba całkowicie zatkać i wyłączyć z użytkowania. Drewniane elementy trzeba pomalować specjalnym niepalnym środkiem. Konieczna jest odpowiednia liczba wyjść ewakuacyjnych. Podstawy prawne dla działalności żłobków i klubów malucha zawiera Ustawa z 4 lutego 2011 roku o opiece nad dziećmi w wieku do lat trzech (DzU z 2011 roku nr 45, poz. 235 zm.) oraz Rozporządzenie ministra pracy i polityki społecznej z 10 lipca 2014 roku w sprawie wymagań lokalowych i sanitarnych, jakie musi spełniać lokal, w którym ma być prowadzony żłobek lub klub dziecięcy (DzU z 2013 roku poz. 1457).

Droga przez formalności

Szczegółów jest mnóstwo. Każda rzecz w żłobku: zabawki, ławki, materace, musi być atestowana, a to oznacza, że jest droższa – wylicza Dorota Nowak. – Trzeba zrobić np. badanie bakteriologiczne wody, pod kątem zdatności do spożycia. Pamiętać o tym, że okna w budynku powinny się otwierać przynajmniej w 50 proc. Używać odpowiednich atestowanych farb, wykładzin. Mieć na wyposażeniu gaśnicę.   

W przypadku Małych Skrzatów inwestycja w przystosowanie budynku mogła być rozłożona na trzy lata.

Trzeba było skonsultować projekt z architektem, przerobić m.in. łazienki, garaż, który do tej pory był wózkownią, adaptować na salę do drzemek, wydzielić szatnię, kuchnię. Oczywiście, placówka potrzebuje całej serii opinii i odbiorów: straży pożarnej, elektryka, sanepidu. – Trzeba pamiętać, że to wszystko trwa. Komisja przyjdzie dziś, ale opinię wystawi np. dopiero za tydzień – podkreśla Dorota Nowak.

Odbiory sanepidu i strażaków są darmowe, ale już za badanie bakteriologiczne wody (ok. 130 zł) czy za specjalistę, który zmierzy natężenie światła, trzeba zapłacić. Niektóre badania trzeba powtarzać co jakiś czas, np. kontrolę drożności kominów należy robić co rok (koszt 250-300 zł).

Ostatecznym warunkiem otwarcia placówki jest wpisanie jej do gminnego rejestru żłobków i klubów dziecięcych.

Po takim zgłoszeniu, w ciągu kilku tygodni, przychodzi kontrola, która decyduje o być lub nie być placówki – dodaje właścicielka Małych Skrzatów. – Takie kontrole później powtarzane są co pół roku. Planując otwarcie żłobka, należy liczyć się z inwestycją rzędu 150 tys. zł.  Później, oprócz kosztów stałych, trzeba też pamiętać o odkładaniu pieniędzy na bieżące remonty, uzupełnianie wyposażenia. – Nasz żłobek co rok przechodzi remont, jest malowany, odświeżany. Zabawki dokupujemy co miesiąc – mówi Dorota Nowak.

Dobre ciocie i... jedzenie

Placówka opiekująca się dziećmi musi postawić na dobrą kadrę. Opiekunowie powinni mieć wykształcenie pedagogiczne lub ukończyć odpowiednie kursy, uprawniające do pracy w żłobku. Na pięcioro dzieci ma przypadać jeden opiekun (u dzieci w wieku poniżej roku). Pracownicy powinni przejść badania lekarskie i uzyskać orzeczenie, że mogą pracować w żłobku (wystawia je lekarz medycyny pracy).

Dobrze, jeśli są to osoby z doświadczeniem w pracy z dziećmi. Choć wszystkich i tak trzeba przeszkolić, nauczyć zasad panujących w placówce – mówi Dorota Nowak. – Oprócz umiejętności pracy z dziećmi opiekunowie powinni też umieć rozmawiać z rodzicami. Umiejętnie opowiadać o sprawach trudnych, które przecież się zdarzają. Tak, by rodzic nie odebrał tego jako ataku, a jako chęć i propozycję pomocy, współpracy. Nasze opiekunki przechodzą też kursy pierwszej pomocy przedmedycznej, które wprawdzie nie są obowiązkowe, ale mogą okazać się przydatne.

Kolejna ważna kwestia to jedzenie. Żłobek musi zapewnić dzieciom posiłki (klub może, ale nie musi). W większości prywatne placówki korzystają w tym zakresie z usług firm cateringowych.

Należy pamiętać, że w tej chwili żłobek czy przedszkole często musi zapewniać dzieciom różne rodzaje diety: bezglutenową, wegetariańską, wegańską, dla alergików, bezjajeczną, bezmleczną, komponowaną z uwzględnieniem różnych wymogów religijnych – wylicza właścicielka Małych Skrzatów. – Listę układa się, uwzględniając oczekiwania rodziców. Wybierając firmę cateringową, musimy się upewnić, że jest ona w stanie dostarczyć nam posiłki spełniające wszystkie te warunki.

Żaden prywatny żłobek nie ogranicza się już chyba w tej chwili do „standardowej” opieki nad dziećmi. Placówki oferują wiele zajęć dodatkowych. To jeden ze sposobów na to, by wyróżnić się na tle konkurencji.

Nasze opiekunki pracują według miesięcznych planów pracy, które zakładają m.in. różne zajęcia pobudzające rozwój mowy, motoryki małej, ruchowy, zajęcia sensoryczne – opowiada  Dorota Nowak. – Ale oprócz tego mamy całą listę zajęć, prowadzonych przez osoby z zewnątrz. To np. rytmika, język angielski, tzw. gordonki. Raz w miesiącu przyjeżdża do nas teatrzyk, współpracujemy też z firmą, która przywozi i pokazuje dzieciom różne zwierzęta, mamy pokazy szalonego naukowca, czyli ciekawe eksperymenty dla maluchów. Wszystkie zajęcia są w cenie czesnego, nie pobieramy za nie dodatkowych opłat.

Pracować na opinię

Żłobek czy klub malucha to miejsce szczególne – często musi długo pracować na dobrą renomę, zanim doczeka się dużej liczby klientów. Dlatego w pierwszych miesiącach nie należy liczyć na zyski. Małe Skrzaty miały to szczęście, że startowały w okresie, gdy w Warszawie dramatycznie brakowało takich placówek. Właścicielka zainwestowała w promocję: reklamy w gazetkach, dystrybuowanych na terenie dzielnicy, ulotki rozdawane w parkach, na placach zabaw, w przychodniach, plakaty. – Na początku zorganizowaliśmy dni próbne. Przyszło około 20 dzieci i prawie wszystkie z nami zostały – opowiada. – Pracowałam wtedy po kilkanaście godzin dziennie. Kiedy trzeba, byłam opiekunką do dzieci albo sprzątaczką, robiłam drobne naprawy.

Ceny w warszawskich żłobkach są bardzo różne. Średnio to około 1,3 tys. zł.

Nie można zawyżać ceny, ale też trzeba brać pod uwagę miesięczne koszty stałe, jakie przyjdzie nam płacić – przestrzega Dorota Nowak. Dziś w jej żłobku są dwie grupy, młodsza i starsza. – Teraz już mamy polecają sobie nawzajem nasz żłobek, mamy dobre opinie w internecie, na forach rodzicielskich. To jest najlepsza promocja – uważa Dorota Nowak. – Niektóre panie już będąc w ciąży, rezerwują sobie miejsce dla dziecka. Mamy takie rezerwacje już na 2018 rok.

Według danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, w ubiegłym roku w Polsce istniało około 3,4 tys. placówek dla najmłodszych dzieci, które oferowały ok. 93,5 tys. miejsc. Co oznacza, że opieką było objętych nieco ponad 9 proc. maluchów do trzeciego roku życia. Nawet zakładając, że część matek nie pracuje i może opiekować się dziećmi dłużej, niż pozwala na to urlop macierzyński, to i tak na tym rynku jest jeszcze wielkie pole do biznesowego działania.

Monika Wojniak-Żyłowska
Monika Wojniak-Żyłowska dziennikarz