Pieniądze z dyskoteki
Klub muzyczny żyje 3-4 lata. Po tym czasie trzeba zrobić generalny remont i zmienić w nim niemal wszystko – od parkietu, przez wystrój, czasem aż po nazwę. Inaczej goście się znudzą i o lokalu zapomną.
W tym biznesie jest wszystko: muzyka, alkohol, pieniądze, seks, przemoc i narkotyki. No dobrze... tak było jeszcze w dzikich latach 90., kiedy to w dyskotekach można było wciągnąć koks, wynająć zbira i kupić dziewczynę do domu publicznego. Dziś prowadzenie klubu muzycznego to interes jak każdy inny, choć niepozbawiony ryzyka. Chcąc prowadzić własny lokal, trzeba pamiętać o kilku prawach rządzących tym rynkiem.
Którędy na dancing?
Niektórzy mówią, że sukces biznesu zależy od trzech rzeczy: lokalizacji, lokalizacji i jeszcze raz lokalizacji. To dość uniwersalna prawda, która w dużej mierze dotyczy również klubów muzycznych. Poszukiwania lokalu są uzależnione od miejscowości, w której planujemy prowadzić działalność. Jeśli naszym celem jest otwarcie dyskoteki w kurorcie wczasowym bądź niewielkim miasteczku lub na wsi, to wówczas lista potencjalnych lokalizacji będzie krótsza niż w przypadku dużego miasta. W miejscowości wypoczynkowej nad morzem możemy zastanawiać się, czy postawić na lokal bezpośrednio na plaży, czy raczej „wewnątrz miasta”. W dużej aglomeracji szukać można albo w ścisłym centrum, albo w miejscach, które zyskały opinię kultowych. Np. w Warszawie do takich należą okolice ulicy Mińskiej na Pradze albo tereny nad Wisłą, gdzie powstaje coraz więcej lokali muzycznych.
Niestety, atrakcyjne lokalizacje w dużych miastach kosztują. W stolicy mówimy o miesięcznych czynszach na poziomie od 35 tys. zł do nawet 90 tys. zł. Koszty stałe obciążają budżet niezależnie od sezonu i liczby gości, toteż w przypadku niepowodzenia mogą stać się gwoździem do trumny biznesu. Dlatego podpisując umowę najmu, warto odpowiednio się zabezpieczyć na wypadek, gdyby interes nie poszedł po naszej myśli.
Wiele kontraktów z właścicielami nieruchomości skonstruowanych jest w ten sposób, że klub wynajmuje lokal na trzy lata (czasem pięć), po których ma prawo do przedłużenia umowy na kolejny taki sam okres. Jeśli w trakcie tego pierwszego okresu pojawią się kłopoty z płynnością, to umowa przedłużana jest automatycznie. Gdyby problemy przydarzyły się wcześniej, zawsze można zgłosić się do biura nieruchomości, które znajdzie najemcę na nasze miejsce, by dokonać cesji umowy – tłumaczy dyrektor marketingu warszawskiego Platinium Club, Jared Bobowik.
Klub wymaga zmian
Bobowik, oprócz tego, że dba o wizerunek jednego z najpopularniejszych klubów w stolicy, sam rozgrzewa publiczność, puszczając muzykę. Jako członek duetu muzycznego Glassesboys trząsł parkietami nie tylko w Polsce – za granicą dał się poznać, nagrywając z raperem Snoop Dogiem. Według niego klub z prawdziwego zdarzenia mogą stworzyć tylko ludzie z doświadczeniem w branży, którzy wiedzą, jak nadać miejscu klimat i przyciągającą gości atmosferę.
– Dlatego właściciel powinien pomyśleć o zatrudnieniu zaprawionych w klubowych bojach menedżerów. Jeśli trafimy na odpowiednich ludzi, to łatwiej będzie przetrwać pierwszy, najtrudniejszy okres po otwarciu – mówi menedżer i muzyk.
Przez pierwszy rok klub zwykle walczy o odzyskanie środków włożonych w rozruch. W dużym mieście spokojnie mogą one przekroczyć 1 mln zł. W drugim roku prawidłowo prowadzona działalność powinna przynosi żniwa – wtedy jest już szansa na poważne zyski. Trzeci również powinien być owocny, ale wtedy już trzeba myśleć o odświeżeniu lokalu.
– Klub żyje 3-4 lata. Później trzeba dokonać gruntownego remontu, odnowić lokal, żeby znów zachęcić klientów – mówi Dariusz Russek, właściciel Panorama Club w Przęsławicach koło Grójca. – W tym biznesie klient oczekuje zmian i chce być zaskakiwany. Właściciele klubów często decydują się na całkowitą rewolucję: zmianę nazwy, a nawet dotychczasowej lokalizacji – dodaje Jared Bobowik, choć sam reprezentuje jeden z nielicznych wyjątków. Niektóre kluby działają na tyle długo, że udaje im się zyskać renomę kultowych. To lokale, które na dobre zakorzeniły się w miejskiej topografii i nie muszą być poddawane ciągłym liftingom.
Zyski w butelce
Klub muzyczny zarabia przede wszystkim na sprzedaży alkoholu. Do luksusowych lokali w rodzaju Platinium przychodzą goście z zasobnym portfelem, którzy chętnie zamawiają nie tylko pojedyncze „shoty”, ale całe butelki wysokoprocentowych trunków. Żeby podkręcić zyski, koniecznie trzeba postarać się o kontrakt ze sponsorami, chociażby z producentami napojów wyskokowych czy papierosów. Oni chętnie zapłacą za ekspozycję swojej marki i wynagrodzą za osiągnięcie wyznaczonych progów sprzedaży swoich produktów.
Jeśli uda nam się pozyskać takich partnerów przed otwarciem klubu, część z obiecanego budżetu, który najczęściej przyznają na rok lub dwa lata, można otrzymać na tak zwane „mury”, czyli aranżacje danej strefy czy wykończenie częściowe lokalu – tłumaczy Jared Bobowik. – Sponsorzy wesprą nas także w wielu dodatkowych kwestiach, takich jak dostarczenie szkła, nalewaków czy lodówek, co także obniży nam koszty. Zarobić można również na korporacjach taksówkarskich czy też innych firmach, które czerpią korzyści z nocnego życia.
Klub Platinium może pomieścić ok. tysiąca osób. Z punktu widzenia finansów udana impreza jest wtedy, gdy lokal jest pełny co najmniej w 70 proc. Są wieczory, gdy rzeczywiście pęka w szwach, ale są i takie, gdy tłoku nie ma. Nawet jednak mniejsze wydarzenia mogą okazać się zyskowne, pod warunkiem że pojawią się odpowiedni klienci.
– Bardzo silnie pozycjonujemy się za granicą, stąd wielu gości klubu to obcokrajowcy. Między innymi temu zawdzięczamy tak długą obecność na rynku. Dlatego również nie mamy problemów z frekwencją w czasie wakacji, na czas których wiele miejskich klubów musi zawieszać działalność – mówi Bobowik.
Poza obrotami generowanymi na podstawie standardowych imprez weekendowych (tzn. imprezy otwarte) klub ma szanse na dochody z innych działalności, takich jak: wynajem powierzchni pod nagrania klipów, reklam czy też imprezy okolicznościowe, firmowe (tzn. imprezy zamknięte).
Zabawa pod kontrolą
W Panoramie Dariusza Russka imprezy odbywają się raz w tygodniu, w soboty. Lokalizacja w małej miejscowości powoduje, że sezonowość nie doskwiera tak, jak dyskotekom w kurortach wczasowych. Właściciel szacuje, że do jego lokalu na jedną imprezę przychodzi średnio 3,5 tys. osób. Każda płaci 15 zł za bilet, czyli z bramki można wyciągnąć ponad 50 tys. zł. Drugie tyle zarabia się na alkoholu – przychody rozkładają się mniej więcej pół na pół. Utarg na poziomie 100 tys. zł wygląda okazale, ale przecież od niego trzeba odliczyć jeszcze wiele kosztów: zatowarowanie, energia, DJ-e, tancerki... Standardowy koszt przygotowania jednej imprezy weekendowej może wynosić od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Jeśli chcemy zaistnieć na rynku i zapraszamy uznanych artystów, to koszty mogą być znacznie wyższe, ale i wtedy możemy pokusić się o droższe bilety wstępu czy dodatkowych sponsorów.
Oddzielną kategorię wydatków stanowi ochrona. Na niej oszczędzać nie warto, bo na zakrapianej potańcówce łatwo o rozróbę, a każdy wyskok gości kładzie się cieniem na reputacji lokalu.
– Pracownicy ochrony zajmujący się ochroną dyskotek to najczęściej byli mundurowi. Biorą ok. 300 zł za imprezę. W lokalu wielkości mojego musi być ich kilkunastu – przyznaje Russek.
Zdaniem Jareda Bobowika kluby muzyczne wyzbyły się już niekorzystnego wizerunku siedliska przestępczości, jaki utarł się w minionych dekadach. Dziś nad ich bezpieczeństwem czuwają wyspecjalizowane firmy ochroniarskie. – Kontrakty są podpisywane na wyłączność i dotyczą kompleksowej ochrony i monitoringu, dzięki którym właściciel może być spokojny o kwestie bezpieczeństwa – mówi menedżer.
Melanż trwa... nie wszędzie
Branża rozrywkowa, choć do najłatwiejszych nie należy, daje przedsiębiorcom gwarancję stabilnego popytu. Ludzie zawsze wydawali i będą wydawać na zabawę, tak samo jak zawsze będą jeść i się ubierać.
Paradoksalnie nawet osoby o niższym statusie materialnym często przeznaczają na zabawę znacznie więcej, niż to by wynikało z racjonalnych zasad gospodarowaniem swoimi dochodami. „Napinają się”, żeby dobrze się zabawić. To dla nich sposób, żeby poczuć, że żyją, że są kimś – mówi dyrektor marketingu Platinium.
O ile właściciele lokali miejskich czy tych kurortowych mogą być spokojni o dopływ klientów (choć ci drudzy tylko w sezonie), to już organizatorzy dyskotek w małych miasteczkach mają powody do niepokoju.
– Emigracja jest odczuwalna. Młodych ludzi w klubie ubywa, mimo że często zmieniamy program i regularnie przearanżowujemy wnętrze – przyznaje Dariusz Russek.
Niedawno zdecydował, że przeniesie się z działalnością do stolicy. Szukając nowego miejsca, trafił na Krakowskie Przedmieście, gdzie od kilku miesięcy na najemcę czekał lokal po legendarnym studenckim klubie Indeks. Postanowił wykorzystać okazję – podpisał umowę i rusza z nowym klubem. Tu młodzieży nie zabraknie.